czwartek, 29 listopada 2012

chaos.

jak to zwykle przed wyjazdem. albo nawet bardziej niż zwykle. wszystko jest nie tak, wszyscy się spóźniają, "ale jak to, wyjeżdżasz już dziś?", wszystko może być gotowe dopiero na jutro.. do tego w całym mieście nie ma dolarów. Nie wiem czy ludzie szykują się na kryzys ekonomiczny czy na koniec świata. Tylko Michał jest oazą spokoju.
Pakowanie na godzinę przed wyjściem z domu. W towarzystwie sufletu serowego Anki (to ważne - nie opadł!) i Chucka Bassa. No i jedziemy na lotnisko. Tam pierwsze oznaki zbliżającej się gruzińskiej przygody - podejrzanie wyglądający, jąkający się pan bardzo chce nam przekazać film "Róża" na płycie, który trzeba zawieźć do Tbilisi na festiwal polskich filmów. Ja tam bym go wzięła. Na szczęście rozsądny głos zza pleców (Michała) mówi mi, że w dobie e-maili, ftpów i takich tam, trochę dziwne jest przekazywanie filmu fizycznie na płycie. Przecież pan mógłby na tej płycie przekazać nam tajne dane, jak zniszczyć gruziński rząd. Do tego mama zawsze powtarzała, żeby nie brać nic od obcych przed wejściem do samolotu. Płyta zatem zostaje w Warszawie.
Dalej już tylko długie rozmowy w terminalu, krótki i niewygodny sen w embraerze i lądujemy na gruzińskiej ziemi.
Gruzja niby ta sama, a jednak trochę inna. Budynki, które były w remoncie rok temu, nadal zasłaniają rusztowania, w hostelu "Waltzing Matilda" ta sama uradowana pani i Ali, Irańczyk studiujący w Gruzji Amerykanistykę, te same sklepy, świecąca wieża telewizyjna, uśmiechnięci i pomocni ludzie, ten sam widok na góry o wschodzie słońca. Ale jednak jest trochę inaczej, swojsko, bezpiecznie. Nie trzeba brać taksówki do centrum za 20 lari, skoro za godzinę ruszą marszrutki, wiemy jak kupić bilet, gdzie wysiąść, tylko trochę błądzimy w poszukiwaniu hostelu. No i jest zimno. I nie ma turystów.
Zostawiamy bagaże, potem chaczapuri z gorącą kawą na śniadanie, spacer aleją Rustaweli, plac Wolności, powitanie matki Gruzji, zapach świec i poranne modlitwy w cerkwi, odpoczynek na ławce, wreszcie powrót do hotelu i piwo na tarasie z widokiem na miasto.
Zasypiam z myślą, że jest dobrze. Jesteśmy w Gruzji.

poniedziałek, 19 listopada 2012

here i go again

tym razem w innym towarzystwie (z tych dwóch atrakcji Anka wybrała pisanie doktoratu), zupełnie odmiennej (zimowej) scenerii, ale do tej samej Gruzji (chociaż z nowym premierem). Plan jest taki, żeby odwiedzić dwie strefy wojny, zjechać na nartach z Kaukazu, przedostać się przez zasypane śniegiem drogi do swańskich górali i spotkać się ze wszystkimi starymi znajomymi. Jak już jednak wiecie, robienie planów przed wyjazdem do Gruzji jest zupełnie bez sensu. A zatem budziet szto budziet! Zapraszam od 28 listopada.