sobota, 17 września 2011

baku

W pewnym momencie (ok. 1 w nocy) autokar zatrzymał się przy jakiejś przydrożnej restauracji. Wszyscy wysiedli, więc my ze wszystkimi. Kulawy pan pokazał nam gdzie są toalety, a ja odpalając papierosa zapytałam, ile czasu będziemy tam stać. Dowiedziałam się, że 40 minut. Papieros został mi wyrwany z ręki i wyrzucony na drogę, a nas zaciągnięto do restauracji, gdzie kazano nam usiąść i coś zjeść. Teraz to już naprawdę się bałyśmy. Jeść nie chciałyśmy, bo Kamran nas straszył, że wszędzie jest strasznie drogo, a my znów miałyśmy za mało lokalnych manatów. Postanowiłyśmy uciec do toalety – tam przynajmniej będą same kobiety. Toalety w Azerbejdżanie to dziury w ziemi, bez papieru toaletowego, za to z kranikami do podmywania i potwornie brudnymi ręcznikami. Po wyjściu postanowiłyśmy stanąć tam, gdzie stała grupka kobiet myśląc, że może wtopimy się w tłum i nie będziemy wzbudzać takiego zainteresowania. Kobiety jednak natychmiast od nas uciekły, więc schowałyśmy się z powrotem w autobusie. Przez dalszą podróż już nie zmrużyłam oka obserwując to mijane szyby naftowe, to kulawego pana wyglądającego teraz jeszcze bardziej groźnie. Dojechałyśmy około 4 nad ranem na jakiś ogromny plac wypełniony autobusami i samochodami. Natychmiast rzucił się na nas taksówkarz. Razem z kulawym panem zaczęli nas wypytywać do jakiego hotelu jedziemy, a gdy powiedziałyśmy, że jeszcze nie wiemy, spojrzeli na nas jak na dziwadła i spytali po co tu w ogóle przyjechałyśmy. Poprosiłyśmy taksówkarza, żeby zawiózł nas do centrum Baku, ale on upierał się przy adresie i nie mógł nic zrozumieć, więc zadzwonił do jakiejś kobiety (żony/córki?) i dał mi słuchawkę do ręki. Kobieta rozbudzonym głosem i łamaną angielszczyzną, zapytała gdzie chcemy jechać. Odpowiedziałam, że do centrum i zapytałam o cenę, słuchawka znów powędrowała do kierowcy a potem do mnie i usłyszałam, że 10 manatów. Nie miałyśmy siły się targować, więc się zgodziłyśmy mówiąc jeszcze do słuchawki, że musimy się zatrzymać wcześniej i wymienić pieniądze. Po jakimś czasie kierowca się zatrzymał. Nadal nie mógł zrozumieć, że jak to nie mamy hotelu i ma nas wysadzić tak po prostu gdzieś i właściwie to gdzie. Znów dostałam do ręki telefon z zaspanym niezrozumiałym głosem, następnie plik wizytówek różnych hoteli, a w końcu w przypływie desperacji, wybrałam na chybił trafił adres jakiegoś hotelu proponowanego w przewodniku i wskazałam go kierowcy. No i się zaczęło. Kierowca adresu nie znał (później się okazało, że to sam środek bakijskiej starówki), wykonywał więc kolejne telefony, potem kluczył po mieście pytając o drogę nielicznych o tej porze przechodniów lub policjantów. Wreszcie, po kilkukrotnym zawróceniu ze względu na budowę i objazdy (Baku jest miastem w wiecznej budowie), zatrzymał się przed tabliczką z nazwą hotelu. Byłyśmy już potwornie wykończone tą pełną przygód podróżą i zupełnie zapomniałyśmy o braku waluty. Kierowca powiedział, że możemy bez problemu zapłacić w dolarach. Anka wręczyła mu zatem nasz najdrobniejszy 50-dolarowy banknot. Pan kierowca powiedział „dziękuję, to wszystko” i już chciał odjeżdżać ale Anka w ostatnim przypływie jasności umysłu wyrwała mu banknot i powiedziała, że przecież umawialiśmy się na 10 manatów (ok. 12$). Pan nagle z sympatycznego zrobił się bardzo groźny i zaczął na nas krzyczeć, że przecież błądził, zawracał i długo jechał, lecz w końcu wydał nam resztę, chociaż nadal stanowczo przepłaciłyśmy za tą podróż. Hotel tez okazał się drogi (przestrzegano nas przed wysokimi cenami noclegów w Baku), ale nam było już wszystko jedno. Wdrapałyśmy się na 5 piętro, rzuciłyśmy bagaże na podłogę, padłyśmy na łóżko i natychmiast zasnęłyśmy.
Obudziłyśmy się z silnym postanowieniem: koniec z przygodami! Od teraz będziemy zwiedzać, jak prawdziwe turystki. Po ogromnym śniadaniu (bardzo drogi hotel ma jednak swoje zalety takie jak, pomijając dobre śniadanie, łazienka w pokoju z najprawdziwszą i najnormalniejszą toaletą na świecie i z papierem toaletowym, balkon z niesamowitym widokiem na prawie całe Baku:




i klimatyzacja) udałyśmy się zatem na poszukiwania informacji turystycznej z zamiarem (poważnie!) wykupienia zorganizowanej wycieczki po okolicy. Marzyłyśmy o tym, żeby wtopić się w tłum bladoskórych turystów i przestać być atrakcją dla ludzi spotykanych na ulicach. Było południe. Po godzinie byłyśmy z powrotem w hotelu. Okazało się, że w mieście wszystko o tej porze jest zamknięte. Nikt nie pracuje. Za gorąco. My również postanowiłyśmy przeczekać ten potworny upał w klimatyzowanym pokoju. Po południu słońce nadal mocno prażyło, ale powoli na ulice zaczęli wychodzić ludzie. Baku jest ciekawym miastem. Niesamowicie eklektycznym. Jest tam malutkie i ciasne Stare Baku (w którym mieszkałyśmy), mnóstwo nowoczesnych szklanych domów (które przewidział Żeromski), a także budynków rodem z socrealizmu i prawdopodobnie z każdej innej epoki. Baku wciąż się rozwija – panorama miasta, którą podziwiałyśmy jest już inna niż ta z pocztówek, a gdy odwiedzimy je znów możemy go równie dobrze nie poznać, bo tyle dużych konstrukcji jest teraz w budowie.






Miasto musi być strasznie bogate, a jednocześnie nie widać w nim ani turystów, ani międzynarodowych obywateli. Z wyglądu to metropolia, ale w odróżnieniu od wielkich miast europejskich nie jest wielokulturowa. Jedynym językiem, który słyszy się na ulicach jest typowy wyłącznie dla stolicy język rosyjski z dużymi naleciałościami azerbejdżańskiego. Mimo że obyczaje są tu zdecydowanie luźniejsze niż w pozostałej części kraju (na ulicach SĄ kobiety i to w bardzo skąpych strojach), nasza obecność nadal budziła ogromne zainteresowanie. Plany wtopienia się w tłum niestety legły w gruzach – biura turystycznie nie oferują zorganizowanych wycieczek, a żadnego tłumu turystów do wtopienia się nie znalazłyśmy. Z turystycznych atrakcji skorzystałyśmy jedynie w postaci krótkiego rejsu po Morzu Kaspijskim podczas którego podziwiałyśmy słynną panoramę miasta (Kapuściński napisał o tym ładnie, że Baku wygląda jak amfiteatr rozciągający się wokół sceny, którą stanowi morska zatoka):







To byłby wyjątkowy dzień, gdybyśmy nie zostały przez nikogo zaczepione. Tym razem był to miły starszy pan, który dorwał nas gdy podziwiałyśmy wieżę dziewiczą w starym Baku. W przewodniku napisano, że przeznaczenie wieży nie jest znane, za to miły pan opowiedział nam dokładnie legendę związaną z jej powstaniem (nie do końca ją zrozumiałyśmy z uwagi na to, że rozmowa toczyła się w języku rosyjsko-azerbejdżańskim, co istotne wszystko zaczęło się od lądowania meteorytu w Australii, po drodze było jeszcze coś o umieraniu mężczyzn, matriarchacie i uwalnianiu się gazu z ziemi). Rozmowa zakończyła się na religii (wszyscy w Azerbejdżanie poruszają ten temat – mam wrażenie, że próbują zapewnić nas, że nie przeszkadza im fakt istnienia innej wiary niż islam, bo, jak tłumaczą, Bóg jest tylko jeden, a w ostateczności i tak ocali nas Allah).
Na kolację doskonałe kebaby (stolica Azerbejdżanu jest potwornie droga, więc nawet nie próbowałyśmy szukać tam restauracji, jest za to mnóstwo tureckich barów szybkiej obsługi), a później już tylko arbuz (pyszny) i azerskie wino Ivanovka (obrzydliwe) w hotelowym pokoju (ze strachu przed wzbudzeniem zainteresowania przez dwie kobiety samotnie pijące alkohol w barze) oraz lektura przewodnika przygotowująca do samodzielnej wyprawy następnego dnia.

2 komentarze:

  1. Ja chcę do Was. Moze przegapilam gdzies po drodze jakas informacje, ale na dlugo pojechalyscie do Azerbejdzanu?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. my już niestety w Polsce.. W Azerbejdżanie byłyśmy w sumie 6 dni. Ciąg dalszy wkrótce:)

    OdpowiedzUsuń